Czerwone Wierchy, kozice i niedźwiedź…
Ulubionym miejscem Zofii Radwańskiej-Paryskiej w Tatrach były zawsze Czerwone Wierchy. Można tam bywać co miesiąc i za każdym razem wyglądają one inaczej. Za każdym razem kwitnie coś innego, inne zapachy, inne kolory. Właściwie już straciłem rachubę, który to raz wybraliśmy się ich szczytami.
Pierwsza połowa czerwca, impuls, urlop, pobudka, wyjazd rano i około 8.30 jesteśmy w Zakopanem. Żeby trochę zaoszczędzić nogi postanawiamy wyjechać kolejką na Kasprowy… no tak, już trochę ludzi w kolejce do kolejki jest, więc swoje trzeba odstać.

Można by w zasadzie iść od razu przez Kondratową, ale po niedawnej ospie kondycja naprawdę tragiczna.
Wreszcie jesteśmy na górze.

Przez chwilę przebiega nam przez myśl, a może Świnica,

ale jednak wracamy do pierwotnych planów czyli ruszamy na zachód. Pogoda dopisuje, nie jest za gorąco tylko te chmury trochę niepokoją. Mamy jednak nadzieję że nie dupnie. Ledwo zeszliśmy w stronę Goryczkowych czub, a już mamy znajome widoki,


po lewej Dolina Cicha, po prawej Goryczkowa i Giewont przed nami nasz cel, czyli Czerwone Wierchy. Gdzieś dalej po lewej w chmurach majaczą Bystra, Starorobociański i Rohacze, … No i to kwiatowe Eldorado…biało, żółto, różowo, fioletowo…w oczach aż się mieni od kolorów późnej tatrzańskiej wiosny.
Sasanka alpejska

Urdzik karpacki

Szlak granią nad Doliną Bystrej, mimo że tak dobrze już znany, ani przez chwilę nie nudzi.

Tracimy dużo czasu na robienie zdjęć, bo co krok nowe kwiaty.
Podbiałek alpejski




Zmiana obiektywu na długą Sigmę bo wypadałoby jakieś makro zrobić…. Słychać gdzieś nad głową donośne tak charakterystyczne skrzeczenie… dobrze, że akurat zmieniłem obiektyw. Udaje się złapać w kadr kruka sunącego nad naszymi głowami.

Kurcze duży jest… Kiedyś nad Goryczkową Czubą kołował orzeł…. Dziś, aż tyle szczęścia nie mamy. Powoli zbliżamy się do Kopy Kondrackiej. Niestety powoli, kondycja chyba została w domu, bo na podejściu z Przełęczy pod Kopą sapię jak lokomotywa.
Biegacz zielonozłoty

Zawsze mogę brak formy zwalić na ospę 🙂 Zatrzymujemy się na chwilę odpoczynku.


Pierwiosnka maleńka

Boimka dwurzędowa

Mały dopalacz, czyli kawałek chałwy. Pogoda dalej bez zmian, czyli trochę słońca, trochę chmur i widoki nieziemskie.

Pełnik alpejski

Cóż… trzeba wreszcie pobawić się HDR-em, więc znowu zmiana szkła. Basieńka rusza powoli w kierunku Małołąckiej Przełęczy a ja pstrykam, pstrykam, pstrykam…. Po chwili zaczepia mnie jakaś kobieta „Pana Żona prosiła, żeby się Pan pospieszył, bo są kozice” Co? Kozice? Zdążyłem tylko wymamrotać podziękowania i szybko plecak na grzbiet i w dół…
Faktycznie, cały kierdel spaceruje sobie po przełęczy.



Nic sobie nie robią z idących szlakiem ludzi. W zasadzie nie ma się im co dziwić, wszak to one są u siebie. To my, ludzie jesteśmy tu gośćmi.



Tu, na Czerwonych Wierchach, to moje trzecie spotkanie z kozicami, ale takiego stada to jeszcze nie spotkałem. I to z tak bliska! Są za nami, obok, przed nami…





Niemalże na wyciągnięcie ręki. Normalnie szok!
E… nie! … tu na Czerwonych to chyba normalne… w 1988 roku na Kopie Kondrackiej jedna sztuka pasła się 4 m ode mnie.



Nawet nie zauważyliśmy jak mija czas… Na przełęczy spędzamy grubo ponad godzinę. Aż nie chce się iść… W sumie nawet nie ma jak, bo cap stanął na środku szlaku i ani myśli się ruszyć.


W końcu litując się nad nami, powoli schodzi z drogi i ruszamy pod górę.
Goryczka wiosenna

Pełnik alpejski

Gnidosz dwubarwny

Gęsiówka alpejska

Znowu kondycja, a raczej jej brak, daje o sobie znać i powoli wchodzimy na szczyt Małołączniaka. Rozsiadamy się i chłoniemy widoki.
Fiołek alpejski




Odsapka też nam się należy. Zastanawiamy się, którędy schodzić w dół.


Trzymamy się pierwotnego planu, i będziemy Długim Upłazem, a potem przez Żleb Kobylarza iść na Przysłop Miętusi i dalej do Doliny Małej Łąki.

Oczywiście i tutaj kolejne kozice.


Tym razem koza z dwójką zupełnych maluchów… kawałek dalej już przy zejściu w Żleb kolejne… który to już raz zatrzymujemy się i robimy zdjęcia… można tak bez końca.

Teraz już stromo w dół. Szlak prowadzi po osypujących się kamieniach. Gdyby nie widoki i to co pod stopami, to co kwitnie byłoby to bardzo nużące. Dochodzimy od małego prożku. No cóż…po Żlebie Kulczyńskiego to istny rzęch 🙂 ale faktycznie dla mniej wprawnych to może sprawić jakiś kłopot. W każdym razie trzeba uważać, bo słońce trochę nas zmęczyło i można się przejechać… Aparat cały czas na szyi, bo wszędzie kolorowo i kwitnąco.
Lepnica bezłodygowa

Pierwiosnka wyniosła

Paryscy mieli rację…. Czerwone Wierchy to naprawdę kwiatowy raj. Niektóre kwiaty widzę pierwszy raz… pstrykam wszystko po kolei… na spokojne oznaczanie przyjdzie czas w domu.
Lilijka alpejska

Jaskier alpejski

Teraz szkoda na to czasu. A jest go coraz mniej… Okazało się że kozice, robienie zdjęć, kwiaty, podziwianie widoków zajęło nam duuuużo czasu. Teraz tyłek w troki i w dół. Wreszcie koniec tych osypujących się kamieni. Po długiej przerwie jesteśmy pierwszy raz w tym roku w Tatrach, więc zmęczenie daje się trochę we znaki a tu jeszcze trochę drogi przed nami.
Powojnik alpejski

Teraz już blisko las i potem to rzut beretem (chyba) na Przysłop. Tak sobie luźno z Basieńką rozmawiamy , że poprzednio na Czerwonych był świstak… teraz kozice…. to do kompletu przydałby się jeszcze niedźwiedź…no może nie z tak bliska jak kozice, ale wypadałoby zobaczyć go trochę bliżej, niż parę lat temu w Gąsienicowej.
Wreszcie jesteśmy w lesie. Szeroki szlak trawersuje zalesione zbocze…. Na końcu dłuższej prostej… O ku…! jakieś 100 m na wprost nas biegnie niedźwiedź!!!…. W bok…. Nigdy tak szybko nie biegliśmy w górę zbocza… zdążyliśmy uciec od szlaku jakieś 15-20m…. a biegnący na nas niedźwiedź okazał się wielkim psem…. Cholera… zdążyliśmy się nieźle przestraszyć…Kolor sierści jak u misia….no ciepło się zrobiło… to fakt. Teraz już w trójkę 🙂 schodzimy na Przysłop Miętusi…. Ależ to się pozmieniało od 1990 roku. Gdzieś na tej wielkiej polanie powinno być zejście do Doliny Małej Łąki. Nasz nowy towarzysz bezbłędnie prowadzi nas na dół.. co jakiś czas odbiega od nas, po czym wraca jakby nas pilnował… No tak.. pies pasterski pilnuje stada …. W dolinie już robi się szaro…. Gdy docieramy do jej wylotu już zapada zmrok. Ostatnią kanapką dzielimy się z naszym kudłatym kolegą…. Cwaniak! Zjadł ser, wędlinę i wzgardził chlebem 🙂 jakoś z tym będziemy musieli żyć 🙂
I teraz spotyka nas niespodzianka…komunikacja busami o tej porze już nie funkcjonuje, a trzeba jakoś dostać się do Zakopanego…. Próbujemy złapać okazję…..i na nasze szczęście zatrzymuje się bus…. Żołnierze wybrali się na alkoholowe zakupy do Zakopanego 🙂 Jak fuks to fuks 🙂
Jest dobrze przed 22 jak docieramy do naszego Mundka… za 2,5 godziny będziemy w domu… czasem takie szalone wyjazdy na jeden dzień są najbardziej owocne…
Piotr i Barbara Dejko